Czy macie menu po angielsku?: Różnice pomiędzy wersjami
m (Kpalion przeniósł stronę Szkic:Czy macie menu po angielsku? do Czy macie menu po angielsku?) |
|||
Linia 51: | Linia 51: | ||
[[Kategoria: Przepisy]] | [[Kategoria: Przepisy]] | ||
− | [[en | + | [[en:A Menu Lost in Translation]] |
Wersja z 21:07, 31 mar 2022
Z okazji pierwszego dnia kwietnia chciałbym Wam zaproponować taki oto jadłospis tradycyjnych polskich przysmaków. Inspiracją były autentyczne karty dań z różnych polskich restauracji, które wydrukowano po polsku i po angielsku.
Jeśli władacie choć trochę językiem angielskim, to pewnie już się uśmialiście. Ale jeśli nie władacie, to nie przejmujcie się; kierownicy tych restauracji też nie władali. Co gorsze, karty dań przełożyli na angielszczyznę używając Tłumacza Google czy innej aplikacji komputerowej, a gotowy wynik wydrukowali nie poprosiwszy nawet o jego sprawdzenie komuś, kto mówi tym językiem. Efekt? Czasem zabawny, czasem niezrozumiały, a czasem wręcz odstręczający zagranicznych gości od jedzenia.
Jeśli chcecie dowiedzieć się, co tak naprawdę mogliby w powyższym menu wyczytać anglojęzyczni turyści i jak do tych wpadek doszło, kliknijcie „Pokaż prawdziwe znaczenia” poniżej. A nawet jak rozumiecie po angielsku, to też kliknijcie, bo dorzuciłem tam garść ciekawostek, których możecie nie znać.
Śledź po japońskuŚledź po japońsku to klasyczna peerelowska przystawka, która ma mniej więcej tyle wspólnego z Japonią, co pizza hawajska z Hawajami. Składa się głównie z marynowanego fileta śledziowego owiniętego wokół jajka na twardo. Być może idea zawijania surowej ryby wokół czegoś przywiodła komuś na myśl japońskie roladki maki sushi i stąd nazwa? W każdym razie automatyczny tłumacz nie poradził sobie ze słowem „śledź”. Uznał bowiem, że to nie gatunek ryby, ale tryb rozkazujący czasownika „śledzić”. Przez to w menu, jako rzekomy angielski odpowiednik „śledzia po japońsku”, pojawiło się polecenie: „follow the Japanese”, czyli „podążaj za Japończykami”. Lepsze tłumaczenie mogłoby brzmieć: „herring in the Japanese style” czy „Japanese-style herring”, choć to też pewnie niewiele by cudzoziemcom powiedziało, ale być może wzbudziłoby w nich bardziej ciekawość niż wesołość. Śledzia po japońsku typowo układa się, w iście japońskim stylu, na pierzynce z groszku konserwowego z majonezem oraz dekoruje się plasterkami cebuli i kiszonego ogórka. Połączenie rybnych, kwaśno-słonych i tłustych aromatów czyni z tego przysmaku idealną zakąskę do wódki.
Pierogi ze szpinakiem i fetąPo zimnej przystawce pora na ciepłą. Co powiecie na pierogi ze szpinakiem i fetą? Ale moment, z jaką fetą? Chodzi pewnie o grecki ser solankowy, ale automat uznał, że do farszu dodano fetę w znaczeniu „sute przyjęcie”, bo przetłumaczył nazwę dania jako: „dumplings with spinach and celebration”. Pierogi rzeczywiście kojarzą się z uroczystym biesiadowaniem, choćby dlatego, że są obowiązkowym elementem tradycyjnej wieczerzy wigilijnej (lecz może niekoniecznie ze szpinakowym nadzieniem). Zresztą samo słowo „pieróg” pochodzi od prasłowiańskiego „*pirŭ”, co znaczyło „uczta”. Pierogi są więc potrawą związaną z fetowaniem i celebracją par excellence. Poza tym, jeśli chodzi o błędy w tłumaczeniu, to mogło być jeszcze gorzej. Tego typu wpadki zdarzają się też w drugą stronę, na przykład anglojęzycznym przedsiębiorcom sprzedającym swoje produkty Polonii amerykańskiej. Jeden z nich dostarczył do supermarketów paczki mrożonych pierogów nadzianych – jeśli wierzyć polskiemu opisowi na etykiecie – „ziemniakami z spinaczem” („szpinak” to po angielsku „spinach”, co rzeczywiście brzmi podobnie do „spinacza”). Miejmy jednak nadzieję, że nikt nie dodaje do pierogów artykułów biurowych.
Zupa z szyjek rakowychPo przystawkach, jak przystało na polski obiad, musi być zupa. Może zatem tradycyjny XIX-wieczny delikates, jakim jest zupa z szyjek rakowych? Ale tu trzeba uważać. Zdarzało się bowiem, że w angielskich wersjach polskich kart dań zamiast „szyjek rakowych” pojawiał się – uwaga! – „rak szyjki macicy” („cervical cancer”). Oto jak takie odkrycie skomentował pewien brytyjski turysta w Poznaniu:
Przedstawiciel restauracji tłumaczył się obiecując, że będą musieli sobie porozmawiać ze swoim tłumaczem. Co pewnie należy rozumieć w ten sposób, że kierownik restauracji spróbuje w jakiś sposób nawiązać konwersację z Tłumaczem Google. Zobaczmy, co tu się wydarzyło. To, co po polsku nazywane jest „szyjką rakową”, to po angielsku „crayfish tail”, czyli dosłownie „ogon raka”. Oczywiście zoolog powiedziałby, że to nie jest ani ogon, ani szyja, tylko odwłok. Problem w tym, że w językach słowiańskich „rakiem” przyjęło się nazywać wszystko to, co w językach zachodnioeuropejskich, w tym w angielszczyźnie, określane jest łacińskim mianem kraba, czyli „cancer” – w tym np. znak Zodiaku, a także nowotwór. Niestety, „szyjka rakowa” i „rak szyjki” może i brzmią podobnie, ale różnica w znaczeniu jest równie duża, jak między tym, co pyszne, i tym, co obrzydliwe. Jeśli ta historia Was nie odstraszyła i nadal macie ochotę na zupę rakową, to możecie wypróbować poniższy przepis. Wrzucanie żywych skorupiaków do wrzątku może wydawać się okrutne, ale naprawdę jest to najbardziej humanitarna metoda ich uśmiercania, gdyż wrzątek zabija je natychmiast.
Dania z kurczakaTo oczywiście nie tyle pojedyncza potrawa, co nagłówek całej sekcji jadłospisu. Sęk w tym, że pierwsze słowo tego nagłówka jest w polszczyźnie wieloznaczne, a maszynowemu tłumaczowi najwyraźniej brakło kontekstu, żeby stwierdzić, czy chodzi o potrawy, czy o kraj między Niemcami a Szwecją. Są tu wprawdzie drobne różnice w wymowie („dańa” albo „dańja”) i w pisowni (z małej albo z wielkiej litery), ale w tym wypadku nie miały one znaczenia. Ostateczny efekt był taki, że z karty – zamiast dań z kurczaka (chicken dishes) – anglojęzyczni klienci mogli zamówić „Danię z kurczaka” („Denmark from chicken”). A skoro to już sobie wyjaśniliśmy, to pora na przepis. Wybrałem nie mające nic wspólnego z Danią danie z kurczaka, które ma za to dużo wspólnego z Polską. Jest to bowiem: kurczak po polsku.
Kasza z sosem kurkowymJako dodatek do dania z kurczaka proponuję kaszę gryczaną z sosem kurkowym. Jednak i tutaj wkradł się błąd w tłumaczeniu. W angielskiej wersji menu, którą sam widziałem kiedyś na własne oczy w pewnej przydrożnej gospodzie, było to „buckwheat with cocks sauce”, co można by różnie rozumieć, ale zawsze opacznie. Starsi Anglicy mogliby skojarzyć tak nazwany kondyment z sosem o nazwie Cocks's Reading Sauce. Nie był to, wbrew pozorom, dodatek mający uprzyjemnić czytanie (reading) o kogutach (cocks), tylko sos rybny, pierwotnie produkowany przez człowieka o nazwisku James Cocks (a później przez jego spadkobierców) w miasteczku Reading (czytaj: „redyn”, nie „ridyn”) w hrabstwie Berkshire. Po raz pierwszy ów sos pojawił się w sklepach w 1802 r. Wyrabiano go ze sfermentowanych sardeli z dodatkiem keczupu z orzechów włoskich, keczupu grzybowego, sosu sojowego, soli, czosnku i ostrej papryczki[1] (zobacz mój dawniejszy wpis na temat wspólnej historii keczupu i sosu rybnego). Wkrótce na rynku pojawiły się podobne sosy, również w buteleczkach z pomarańczową etykietką, takie jak bardziej dziś znany sos Worcestershire (czytaj: „łusty-szer”), z którym wyrób Cocksa musiał przez dziesięciolecia toczyć walkę o klienta. Ostatecznie walkę tę przegrał w 1962 r., kiedy to zaprzestano produkcji sosu z Reading.[2] Chociaż reklamowano go jak doskonały dodatek do „dziczyzny, dzikiego ptactwa, siekanek, rumsztyków i wędlin”,[3] to nie wiadomo nic o tym, by kiedykolwiek polewano nim kaszę. Ale na tym nie koniec, bo ambaras może być jeszcze większy. Angielskie słowo „cock”, którego pierwotne znaczenie to „kogut”, jest bowiem używane także jako wulgarne określenie męskiego członka. „Buckwheat with cocks sauce” można by więc odczytać jako „kaszę z chujowym sosem”. Nota bene skojarzenie samca kury domowej z samczym narządem rozrodczym jest wspólne wielu kulturom. Możliwe, że funkcjonowało także u dawnych Słowian, którzy koguta nazywali „kurem”, a do dziś to genitalne skojarzenie zachowało się w języku bułgarskim (co ciekawe, to samo wtórne znaczenie ma bułgarskie słowo „patka”, pierwotnie oznaczające kaczkę; wywołuje u Bułgarów wesołość za każdym razem, gdy słyszą rosyjski rzeczownik „kuropatka” – po rosyjsku to znaczy „kuropatwa”, a po bułgarsku – „fiutochuj”). Poza tym etymologiczny związek kura z penisem zachował się we wszystkich językach słowiańskich w określeniu kobiety, która penisami zajmuje się zawodowo. No ale w karcie dań nie było mowy o sosie z kurów, ale o kurkowym. Słowa „kurek” lub „kurka” też mają wiele znaczeń – takie jak kurek z wodą (po angielsku: „stopcock”), kurek na kościele („weathercock”) itd. Za to jedno znaczenie, które nas tu interesuje, czyli potoczna nazwa pieprznika jadalnego (zobacz mój wcześniejszy wpis o leśnych grzybach), akurat w języku angielskim w żaden sposób z kurami i kogutami się nie łączy. W angielszczyźnie grzyby te znane są pod zapożyczoną z francuskiego nazwą „chanterelle”, więc prawidłowe tłumaczenie nazwy potrawy powinno brzmieć: „buckwheat with chanterelle sauce”.
Lody z adwokatemPora na deser – do wyboru: na zimno lub na ciepło. Na zimno proponuję lody z adwokatem. Czyli z likierem jajecznym, znanym też w Polsce pod zapożyczoną z niemczyzny nazwą „ajerkoniak”. Ale jeśli spojrzymy na angielską wersję menu, to okaże się, że razem z lodami, zamiast gęstej, słodkiej, żółtej polewy, dostaniemy… prawnika („ice cream with barrister”). „Adwokat” w znaczeniu „przedstawiciel prawny” pochodzi od łacińskiego wyrażenia „advocatus”, co znaczy: „wezwany na pomoc”. Natomiast „adwokat” w sensie „likier jajeczny” to spolszczenie holenderskiej nazwy „advocaat”. Ale skąd ta się wzięła? Do końca nie wiadomo. Jedna hipoteza mówi, że ajerkoniak był ulubionym napojem holenderskich adwokatów i stąd jego nazwa. Inna, znacznie ciekawsza, choć niekoniecznie bardziej wiarygodna, twierdzi, iż nazwa ta wywodzi się od słowa oznaczającego jajka w jednym z języków, którym posługiwali się rdzenni mieszkańcy Ameryki. Przy czym nie chodzi tu o jajka kurze, ale męskie!
Kiedy Hiszpanie (a nie Holendrzy) podbili Meksyk i odkryli rzeczony owoc, to przyswoili jego nazwę w języku nahuatl, mianowicie „āhuacatl” (czytaj: „aałakatl”), jako bardziej hiszpańsko brzmiące „aguacate”. Francuzi później zapożyczyli ten hiszpański wyraz jako „avocat” (co również oznacza prawnika), a w innych językach europejskich zasymilowano go jako „avocado” bądź „awokado”. Ale nadal jawi się tu sporo pytań. Co ma awokado do likieru jajecznego? Dlaczego holenderscy osadnicy w brazylijskim Recife robili napój z owocu rosnącego w Meksyku? Co w ogóle robili holenderscy osadnicy w Brazylii? I czy rzeczywiście awokado wzięło swoją nazwę od jąder? Zacznijmy od tego ostatniego. Czy to prawda? Oczywiście! Tak samo jak to, że polskie słowo „jajka” wzięło się z tego, że żeńskie gamety u kur wyglądają podobnie do męskich gonad u ludzi. Albo to, że w języku angielskim na orzechy mówi się „nuts”, co dosłownie znaczy „jądra”. Czyli niby tak, ale jednak na odwrót. Tak naprawdę, to pierwotnym znaczeniem słowa „āhuacatl” w języku nahuatl (czyli w mowie Azteków) było awokado, choć możliwe, że potocznie Aztekowie mówili tak również na jajka. To znaczy na jądra.[4] Jeśli chodzi o holenderskie osadnictwo w Brazylii, to ma ono dość długą historię. W pierwszej połowie XVII w. północno-wschodnie wybrzeże Brazylii było holenderską kolonią, noszącą raczej mało kreatywną nazwę „Nowa Holandia”. Jej stolicą było miasto Mauritsstad, czyli dzisiejsze Recife, które jest teraz siedzibą brazylijskiego stanu Pernambuco. Migracja Holendrów do Brazylii nie ustała nawet po tym, jak Portugalczycy odzyskali kontrolę nad Recife w 1654 r., i trwała aż do XX w. Tym, co do Pernambuco ciągnęło zarówno Holendrów, jak i Portugalczyków, były rozległe plantacje trzciny cukrowej (uprawiane przez niewolników z Afryki). Cukier i rum – oba wyrabiane z trzciny – stanowią dwa z trzech składników adwokata. Ale co z trzecim? Jeśli wierzyć niektórym źródłom, jak The Oxford Companion to Sugar and Sweets, to pierwotnie tym trzecim składnikiem było awokado i to od niego adwokat wziął swoją nazwę. Awokado, choć pochodzi z Meksyku, to z początkiem XIX w. zostało sprowadzone do Brazylii i jest tam uprawiane do dziś.[5] Możliwe zatem, że ktoś w Brazylii wziął pulpę z awokado, wymieszał ją z rumem i z cukrem, i stworzył w ten sposób słodki i gęsty napój alkoholowy, który bardzo zasmakował najpierw brazylijskim Holendrom, a później ich pobratymcom w Niderlandach. Aż wreszcie, próbując odtworzyć ów przysmak w warunkach europejskich – a więc bez awokado, które w Europie nie rośnie – jakiś Holender zastąpił ten owoc żółtkami.[6] Kolor oczywiście był inny, ale konsystencja i tekstura napoju – dość podobne. No dobrze, ale czy tak faktycznie było? Moim zdaniem hipoteza jest raczej naciągana, choć dobry adwokat mógłby ją pewnie wybronić. Ale nie, czekajcie, dzisiaj jest prima aprilis, więc co tam – stuprocentowo potwierdzona prawda! Żeby przyrządzić lody z adwokatem, w zasadzie wystarczy kupić kubełek lodów i polać je adwokatem. Ale jeśli macie ochotę na coś nieco ambitniejszego, to oto przepis na domowe lody o smaku adwokatowym.
Jabłko w cieście winnymA teraz słodkie na ciepło. Ale okazuje się, że i tutaj przydałby się adwokat, bowiem – według anglojęzycznej karty dań – na deser mamy ciasto jabłkowe, które uznano winnym („apple pie guilty”). Nie wiemy wprawdzie, co takiego to ciasto zrobiło i na czym polega jego bardzo wielka wina. Zdaje się jednak, że prawdziwym winowajcą jest kierownik restauracji, który chciał zaoszczędzić na tłumaczeniu i zdecydował się na przekład maszynowy. A maszyna nie poradziła sobie z przymiotnikiem „winny”, który może pochodzić zarówno od „winy”, jak i od „wina”. Dodatkową komplikację zafundowało dość wieloznaczne polskie słowo „ciasto”. Może ono oznaczać zarówno gotowy wypiek, który anglofoni nazwaliby „cake” albo „pie” (w zależności do tego, czy ma nadzienie, czy nie), ale może też określać surową mieszaninę mąki z wodą – czyli coś, co po angielsku nazywa się „dough” albo „batter” (w zależności od tego, czy jest gęste – jak ciasto na chleb – czy też rzadkie – jak na naleśniki). W tym wypadku chodziło o kawałki jabłka w cieście winnym, czyli maczane w rzadkim cieście z dodatkiem wina, a następnie smażone. Po angielsku nie jest to zatem ani „pie”, ani tym bardziej „guilty”. Lepsze tłumaczenie brzmiałoby: „apple fritters in wine batter”. A oto przepis na tę ostatnią z naszych źle przetłumaczonych potraw.
Przypisy
|
◀️ Poprzedni | 📜 Spis wpisów | Następny ▶️ |
⏮️ Pierwszy | 🎲 Losowy wpis | Najnowszy ⏭️ |