Punczki z powidłami na tłusty wtorek: Różnice pomiędzy wersjami
Znaczniki: Z internetu mobilnego, Z wersji mobilnej www |
Znaczniki: Z internetu mobilnego, Z wersji mobilnej www |
||
Linia 153: | Linia 153: | ||
}}</ref> | }}</ref> | ||
− | Przedpoście obejmowało trzy niedziele, z łacińska zwane kolejno: ''septuagesima, sexagesima'' i ''quinquagesima'', czyli siedemdziesiątnica, sześćdziesiątnica i pięćdziesiątnica. Gołym okiem widać, że te nazwy są bez sensu, bo niedziele są przeważnie co siedem dni, a nie co dziesięć, i | + | Przedpoście obejmowało trzy niedziele, z łacińska zwane kolejno: ''septuagesima, sexagesima'' i ''quinquagesima'', czyli siedemdziesiątnica, sześćdziesiątnica i pięćdziesiątnica. Gołym okiem widać, że te nazwy są bez sensu, bo niedziele są przeważnie co siedem dni, a nie co dziesięć, i jak by nie liczyć, to żadna z nich nie wypada 70, 60 ani 50 dni przed Wielkanocą. Znacznie lepsze są ich tradycyjne nazwy polskie: Niedziela Starozapustna, Mięsopustna i Zapustna. Każda z tych nazw pochodzi od słowa „zapuszczać”, które wyrażało opuszczenie, pozostawienie czy pożegnanie czegoś – w tym wypadku mięsa i innego niepostnego jadła. „Mięsopust” jest zatem kalką słowa „karnawał”, które pochodzi od łacińskiego „''carne vale''”, czyli „żegnaj, mięso”. Nazw „karnawał”, „mięsopust” i „zapusty” używano raczej zamiennie, i mogły oznaczać zarówno cały okres od Nowego Roku czy Trzech Króli do Środy Popielcowej, jak i samo przedpoście, albo tylko trzy ostatnie dni karnawału, czyli ostatki. Ale jeśli tak, to skąd wzięły się te konkretne nazwy trzech kolejnych niedziel przedpościa? Niedzielę Starozapustną niewątpliwie nazywano tak na pamiątkę czasów, kiedy to już od niej zaczynał się obowiązkowy post. A jeśli chodzi o pozostałe dwie, to warto rzucić okiem na zwyczaje postne w Cerkwi Prawosławnej. |
[[File:Tłusty wtortek.png|thumb|center|800px|Kalendarz karnawałowo-postny na luty 2020 r.]] | [[File:Tłusty wtortek.png|thumb|center|800px|Kalendarz karnawałowo-postny na luty 2020 r.]] |
Wersja z 00:42, 4 lut 2020
Karnawał dobiega końca, a dla praktykujących katolików to ostatni dzwonek, żeby się zabawić i smacznie zjeść, zanim zacznie się czterdzieści dni ponurego Wielkiego Postu, który dość adekwatnie pokrywa się z przedwiośniem – najpaskudniejszą z sześciu polskich pór roku. No a jeśli chodzi o smaczne jedzenie karnawałowe, to od dawna najważniejszym jego elementem są pączki. Rumiane, pulchne, pachnące, najlepiej obficie nadziane konfiturą różaną, usmażone w smalcu i pokryte lukrem ze skórką pomarańczową. Mmmm…
O dobroci pączków przekonali się też mieszkańcy Ameryki Północnej, zwłaszcza tych jej rejonów, w których osiedliła się większa liczba osób polskiego pochodzenia. Polaków z Polski mogłoby jednak zaskoczyć kilka szczegółów, które o pączkach opowiadają Amerykanie i Kanadyjczycy o polskich korzeniach. Oto, na przykład, co na ich temat napisano w lokalnej gazecie z Grand Rapids w stanie Michigan:
[Miejscowe] supermarkety zgromadziły już tysiące przepysznych „paczkis” (wymawiaj: „punczki”) z okazji tłustego wtorku […] „Paczkis” narodziły się w Polsce jako element [okresu] ucztowania i świętowania, który kończy się w „dniu paczki” [ang.: „Paczki day”], czyli w „tłusty wtorek”, ostatni dzień przed środą popielcową, kiedy zaczyna się Wielki Post. […] „Paczkis” robi się z kulek ciasta drożdżowego z dodatkiem tłuszczu i jajek, które się smaży i szprycuje rozmaitymi nadzieniami, a na koniec pokrywa cukrem pudrem albo lukrem. „Paczki” znaczy po polsku „mały pakunek”. Tradycyjnie wypełnia się je powidłami z suszonych śliwek lub moreli, ale robi się też takie z bardziej konwencjonalnymi nadzieniami, jak malinowe, cytrynowe, czy z kremem bawarskim. | ||||
— Meredith Gremel: What in the world is a Paczki?, w: SpartanNash, Byron Center, MI: SpartanNash Company, 8 lutego 2016 r., tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Toż to błąd na błędzie! Wszak „pączki” i „paczki” to zupełnie różne rzeczy, a czegoś takiego jak „punczki” to w ogóle nie ma. Dzień jedzenia pączków to przecież tłusty czwartek, a nie żaden tłusty wtorek. No i od kiedy powidła śliwkowe (i to z suszonych śliwek!) są tradycyjnym nadzieniem do pączków? Ach ci głupi Amerykanie, takie bzdury piszą!
Ale jak się nad tym zastanowić, to rozbieżności między polsko-amerykańskimi „punczkami” i rdzenno-polskimi pączkami pewnie nie wzięły się znikąd. A zatem skąd?
Pączki czy pųczki?
Zacznijmy od kwestii językowej. „Pączek” to oczywiście zdrobnienie od „pąka”, czyli czegoś, co – jak pąk kwiatowy czy liściowy – jest okrągłe i nabrzmiałe, krótko mówiąc: pękate – i to tak, że jeśli napęcznieje jeszcze bardziej, to może pęknąć. Wszystkie te słowa wypączkowały zepewne z wyrazu dźwiękonaśladowczego: jeśli coś pęka, to słychać „pęk!”[1] A to znaczy, że „pęknięcie” było pierwotnie czymś pomiędzy „puknięciem” a „brzęknięciem”.
Popularne amerykańskie wyjaśnienie, że pączki to „małe pakunki wypełnione dobrem” („little packages of goodness”) jest więc tyleż słodkie, co błędne. Ale jest to błąd zrozumiały; w angielskim ogonków nie ma, więc nie dziwi, że osoby anglojęzyczne mylą „pączki” z „paczkami”. Bardziej może Polaków zdumiewać, a nawet irytować, że anglojęzyczni na pojedynczy pączek mówią „a paczki”, a na wiele pączków — „paczkis”. Ci sami Polacy nie mają za to problemu z chodzeniem w dżinsach, chrupaniem czipsów, słuchaniem Beatlesów (dlaczego nie „w dżinach”, „czipów” i „Beatle'ów”?), ani z odmnogowianiem wielu innych zapożyczeń z angielszczyzny. Depluralizacja zapożyczeń to zjawisko powszechne i nie ma się na co zżymać.
Ale najbardziej kuriozalna zdaje się polsko-amerykańska wymowa słowa „pączki”. Pomijam tu, że angielskie „p” jest w nagłosie bardziej przydechowe, a „cz” bardziej zębowe – to mało kto zauważa; skupmy się na samogłosce. Jasne, samogłosek nosowych w angielskim nie ma, ale przecież dało by się zbliżyć do polskiej wymowy, mówiąc „ponczki” (paunch-key), z czym anglofoni już powinni dać sobie radę. Oni jednak z jakiegoś powodu wolą mówić „punczki” (poonch-key). Zanim jednak zaczniemy ich z poczuciem fonetycznej wyższości poprawiać, zastanówmy się, czy aby na pewno słowa „punczek” nikt w Polsce nigdy nie mówił ani nie słyszał.
Oto garść przykładowych wypowiedzi w gwarach z różnych części Polski, które udało mi się znaleźć w Internecie:
Kujawy Jónek, jak kole punocy z gościńca wrocoł, to Magdola punczki piekła. |
— Alina Prus-Krzemińska: Magdoli się pytejcie, czy nie prowda…, w: Dziennik Bydgoski, 48, Bydgoszcz: 28 lutego 1937, s. 7 |
Górny Śląsk Niech sie żodyn nie lynko! W tych różowych brylach piniyndzy nie przybydzie, ani biydy nie ubydzie. Ciyrpiyni bydzie taki samo. Tak jak nóm pónczki i śledzie na ostatki jednako szmakowały. |
— Stachu Malinowski: Różowe bryle, w: Goleszowska Panorama, 3 (268), Goleszów: marzec 2015, s. 18 |
Wielkopolska Mojo kochano sumsiadko, […] zez całego serca dziękuje za uprzejmości i zapraszom na kawuche i punczki. |
— Włodzimierz Bulikowski: Bądźma ludźmi, szak! Rzecz o gwarze gnieźnieńskiej, Miejski Ośrodek Kultury w Gnieźnie, 2018, s. 54 |
Śląsk Cieszyński Nale babo muszym ci powiedzieć, że jo sie nie utrocóm, jako kóniec z kóńcym wiónzać. Móm sie jako pónczek w maśle. |
— Alojz spod Grapy: Witejcie!, w: Gazeta Ustrońska, 9 (394), Ustroń: 4 marca 1999, s. 12 |
Warmia Hildka polazła do spódzielni coby chlyb na niydziela kupać, ale tygo raza to jeszcze wzióła drożdże i mónka na te pónczki, co jych na zieczór mniała łupsiec. |
— Łukasz Ruch: Prazie w zopusty sucho środa buła, w: Gazeta Dywicka, 15, Dywity: 3 marca 2008, s. 3 |
Jak się okazuje, podwyższenie (albo zwężenie, albo ścieśnienie – językoznawcy nie mogą się zdecydować, jak to nazwać) nosowego ǫ do nosowego ų (czyli właściwie ǫ́) jest zjawiskiem dość powszechym w wymowie gwarowej. Z „punczkami” lub „pónczkami” (pisownia nie jest tu ujednolicona, no bo gwarą na ogół się nie pisze) można się spotkać na dość dużym obszarze, od Warmii poprzez Kujawy, Wielkopolskę, Sieradzczyznę aż po Śląsk.[2] A drogą migracji wymowa ta ewidentnie dotarła też za ocean, nad brzegi Wielkich Jezior, co niewątpliwie musiało nastąpić jeszcze zanim szkoły, radio i telewizja ujednoliciły polszczyznę na tyle, że w „Starym Kraju” nikt już dziś o „pónczkach” nie pamięta.
Mięsopust prawy
Przejdźmy do kwestii kalendarzowej: dlaczego w Ameryce za Dzień Pączka uchodzi Tłusty Wtorek, a nie Tłusty Czwartek? A może należałoby to pytanie odwrócić: dlaczego w Polsce za kulminację karnawału uważa się nie ostatni dzień przed Wielkim Postem, co byłoby dość logiczne, tylko akurat szósty, licząc wstecz od Środy Popielcowej? Tak czy siak, oba tłuste dni mają wyraźny związek z następującym po nich postem. Generalnie w karnawale chodziło przecież o to, żeby się wyszumieć i najeść na zapas, a także żeby zużyć zapasy żywności, która w poście była zabroniona i która nie wytrzymałaby do Wielkanocy. Na początek zatem przyglądnijmy się temu, jak dawniej poszczono. A że dawniej do postów podchodzono poważniej niż dziś, to i okresy przedpostne przeżywano bardziej żywiołowo.
Temat nie jest łatwy, bo zakres – zarówno czasowy (kiedy poszczono), jak i jakościowy (czego w poście nie wolno było jeść) – był bardzo zmienny, w zależności od miejsca i czasu. Oczywiście post inaczej wyglądał u prawosławnych, inaczej u katolików, a jeszcze inaczej w kościołach protestanckich, ale nawet w obrębie jednego kościoła, powiedzmy, katolickiego, nie każdy zawsze i wszędzie pościł tak samo. Najtrudniej było przekonać do postu świeżo upieczonych chrześcijan; Bolesław Chrobry na przykład zachęcał poddanych do okresowego wegetarianizmu, wybijając zęby nieprzekonanym.[3] Ale zdarzało się też, że jakaś lokalna społeczność, chcąc przebłagać Boga za grzechy w obliczu jakiejś katastrofy (no bo jak trwoga, to wiadomo, do kogo), zobowiązywała się do jeszcze surowszego postu niż ten nakazany odgórnie przez władze kościelne i ten zaostrzony post obowiązywał ich przez lata, dopóki jakiś biskup, czy nawet sam papież, go nie złagodził. Zwyczaje postne bywały więc różne z kraju na kraj, a nawet z diecezji na diecezję. Ogólnie rzecz biorąc, katolicy w całej Europie pościli w głębokim średniowieczu dłużej i surowiej; z czasem zasady te łagodzono, ale liberalne nowinki zawsze potrzebowały więcej czasu, żeby przyjąć się w Polsce. Polacy uchodzili więc przez wieki za szczególnie ostro poszczących, a o Mazowszanach mówiono nawet, że woleliby zabić człowieka (zwłaszcza takiego, co by sam złamał post), niż w piątek zjeść ser.[4]
Poszczono w Polsce nie tylko w każdy piątek, ale też w soboty i środy, w wigilię każdego z kilkudziesięciu ważniejszych świąt, w tzw. suche dni raz na kwartał, no a do tego jeszcze w adwencie i w Wielki Post, które niegdyś trwały dłużej niż dzisiaj. W sumie, średnio co drugi dzień był postny. Obecnie Wielki Post obejmuje 40 dni przez Wielkanocą, nie licząc sześciu niedziel, które są po drodze. Dawniej post zaczynał się jeszcze 17 dni wcześniej, ale już w średniowieczu ten dodatkowy post uznano za opcjonalny, tworząc tzw. przedpoście, czyli okres przygotowania do postu właściwego. Uważniejsi czytelnicy być może pamietają, że o przedpościu wspominałem już, pisząc o preclach i obwarzankach, czyli o tradycyjnie postnych wypiekach, oraz o wizycie księżnej mazowieckiej u polskiej królowej Jadwigi. Odwiedziny miały miejsce właśnie w przedpościu; Święta Jadwiga zjadła wtedy tylko postne śledzie z obwarzankami, za to księżna raczyła się kurczakiem, rezygnując z opcji poszczenia.[5]
Przedpoście obejmowało trzy niedziele, z łacińska zwane kolejno: septuagesima, sexagesima i quinquagesima, czyli siedemdziesiątnica, sześćdziesiątnica i pięćdziesiątnica. Gołym okiem widać, że te nazwy są bez sensu, bo niedziele są przeważnie co siedem dni, a nie co dziesięć, i jak by nie liczyć, to żadna z nich nie wypada 70, 60 ani 50 dni przed Wielkanocą. Znacznie lepsze są ich tradycyjne nazwy polskie: Niedziela Starozapustna, Mięsopustna i Zapustna. Każda z tych nazw pochodzi od słowa „zapuszczać”, które wyrażało opuszczenie, pozostawienie czy pożegnanie czegoś – w tym wypadku mięsa i innego niepostnego jadła. „Mięsopust” jest zatem kalką słowa „karnawał”, które pochodzi od łacińskiego „carne vale”, czyli „żegnaj, mięso”. Nazw „karnawał”, „mięsopust” i „zapusty” używano raczej zamiennie, i mogły oznaczać zarówno cały okres od Nowego Roku czy Trzech Króli do Środy Popielcowej, jak i samo przedpoście, albo tylko trzy ostatnie dni karnawału, czyli ostatki. Ale jeśli tak, to skąd wzięły się te konkretne nazwy trzech kolejnych niedziel przedpościa? Niedzielę Starozapustną niewątpliwie nazywano tak na pamiątkę czasów, kiedy to już od niej zaczynał się obowiązkowy post. A jeśli chodzi o pozostałe dwie, to warto rzucić okiem na zwyczaje postne w Cerkwi Prawosławnej.
W prawosławiu nie ma Środy Popielcowej; Wielki Post zaczyna się w Czysty Poniedziałek, poprzedzony trzema tygodniami przedpościa, kiedy to stopniowo rezygnuje się z kolejnych kategorii produktów spożywczych. I tak, druga niedziela przedpościa zwana jest Mięsopustną, bo to ostatni dzień, kiedy jeszcze można jeść mięso. Przez kolejny tydzień wolno jeszcze spożywać nabiał, ale i z nim trzeba się pożegnać w Niedzielę Seropustną, czyli w niedzielę przed Czystym Poniedziałkiem. Być może kiedyś u katolików też obowiązywał taki system stopniowego wprowadzania postu (nie udało mi się znaleźć jednoznacznego potwierdzenia tego domysłu); jeśli tak, to „Niedziela Mięsopustna” byłaby jego pozostałością.
Jak już jesteśmy przy poście prawosławnym, to zwróćmy uwagę na jeszcze jedną rzecz. Jeśli Wielki Post zaczyna się w poniedziałek, to kiedy wypada ostatni dzień, żeby napiec mięsiwa, nasmażyć placków, czy w inny sposób wykorzystać zapasy jedzenia, które w poście trzeba by wyrzucić? Niedziela odpada, bo to dzień święty i o pracy w kuchni nie ma mowy. Piątek i sobota też odpadają, bo tak samo, jak dawniej u katolików, były to dni postne. A więc czwartek. I rzeczywiście, Grecy na przykład, obchodzą swój odpowiednik Tłustego Czwartku, czyli Ciknopempti (co można by przetłumaczyć jako „Grilowy Czwartek”).
Moje i twoje nadzienie
- Beignets a la polonaise (Urbain Dubois, La Cuisine Classique)
- tłum. J. Dumanowskiego (FB): Usmaż dwadzieścia naleśników zwykłym sposobem, gdy się usmażą, przygotuj je starannie, rozłóż, posmaruj gęstą marmoladą z gruszek z ananasem, złóż je w długie pasy o szerokości 4 cm, obetnij oba końce i podziel na dwie części, zatkaj otwarcia z końcówek obciętymi resztkami, obtocz je w kilku garściach sproszkowanych migdałów; zamocz je w jajku, a następnie w panierce, następnie włóż je do dużego płaskiego rondla lub na blachę z podniesionymi brzegami, z dnem posmarowanym uprzednio sklarowanym masłem, podsmaż je bardzo powoli tak, by nabrały koloru, ułóż je następnie w koronę i w piramidę [buisson], a osobno podaj sos z owoców. Te naleśniki nadziewa się wszystkimi rodzajami marmolady albo kremem cukierniczym.
- Dumanowski (FB): Leksykon kuchni staropolskiej. "A" jak antypecik, opis terminu używanego przez W. Wielądkę. A jego książka juz wkrótce jako trzeci tom naszej serii "Monumenta Poloniae Culinaria":
- antypecik – Wielądko używa tego terminu w dwóch znaczeniach. W większości przypadków nazywa tak smażone w głębokim tłuszczu ciasto, rodzaj grubych i pulchnych racuchów, tłumacząc w ten sposób francuskie słowo beignet (pączki, ciasto smażone), które w tym samym rozdziale oddaje najpierw jako „pączki”, potem jako „antypeciki” i wreszcie jako „naleśniki”. Z drugiej strony w rozdziale „O pasztetach i ciastach” autor nazywa „antypecikami” paszteciki z ciasta francuskiego nadziewane cielęciną z dodatkami. W słowniku wreszcie określa tak tylko małe paszteciki nadziewane mięsem lub marmoladą, przy czym zamieszcza w nim jeszcze termin „optipate”, który uznaje za synonim antypecików i opisuje jako paszteciki nadziewane mięsem
- Jarosław Dumanowski, Pączki z przeszłości, czyli tłusty czwartek historycznie
Obrazki
- ↑ Jerzy Bralczyk: Jeść!!!, Olszanica: Bosz, 2014, s. 127
- ↑ Halina Karaś: Samogłoski nosowe, w: Dialekty i gwary polskie: Kompendium internetowe, Instytut Języka Polskiego Uniwersytetu Warszawskiego, 2010
- ↑ Jarosław Dumanowski, Magdalena Kasprzyk-Chevriaux: Kapłony i szczeżuje: Opowieść o zapomnianej kuchni polskiej, Wydawnictwo Czarne, 2018, s. 156
- ↑ Ibid., s. 173
- ↑ Alexander Przezdziecki: Życie domowe Jadwigi i Jagiełły: z regestrów skarbowych z lat 1388–1417, Warszawa: Skład główny w Księgarni Kommissowej Z. Steblera, 1854, s. 69–70