19 czerwca 2025 r.

Kto nauczył Francuzów jeść widelcem?

Z Z widelcem wśród książek
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
Henryk Walezy powracający z Polski do Francji z widelcem w ręku
Mal. Maja Berezowska (1970).

W 2016 r. polski rząd niespodziewanie zerwał toczące się od jakiegoś czasu negocjacje na temat zakupu wojskowych śmigłowców produkcji francuskiej. W odpowiedzi Francja cofnęła zaproszenie dla polskiej delegacji na targi zbrojeniowe w Paryżu. Ówczesny polski wiceminister obrony Bartosz Kownacki zareagował na to następującą wypowiedzią na temat Francuzów:

To są ludzie, którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu…
— Bartosz Kownacki, wypowiedź w programie „Jeden na jeden”, TVN24, 12 października 2016 r.

Co to ma do kontraktów zbrojeniowych? Trudno powiedzieć. W każdym razie tego, że to Polacy nauczyli Francuzów, jak posługiwać się widelcem, pan Kownacki nie wymyślił sam. Przypomniał tylko znany już wcześniej faktoid, jakoby to Henryk III z dynastii Walezjuszy był pierwszym królem francuskim, który tego sztućca używał przy stole, a nauczył się tej sztuki zasiadając wcześniej na tronie Polski, w której to znany jest po prostu jako Henryk Walezy.

I tą właśnie kwestią dzisiaj się zajmiemy. Ale na początek musimy wrócić do historii z poprzedniego wpisu i podjąć wątek tam, gdzieśmy go przerwali.

Francuski fircyk na polskim tronie

Skończyliśmy na tym, że w 1556 r. poróżniona z synem królowa Bona powróciła z Polski do Włoch, a rok później zmarła od trucizny. Jej syn, król Zygmunt August, zdążył wcześniej ożenić się po raz trzeci – z młodszą siostrą swojej pierwszej żony, Katarzyną Habsburżanką. Jednak i ona, tak samo jak dwie poprzednie, nie dała mu potomstwa. Wraz ze śmiercią Zygmunta Augusta w 1572 r. wygasła przeto cała dynastia Jagiellonów, a trwająca 65 lat złota epoka zygmuntowska, obejmująca panowanie Zygmuntów Starego i Augusta, dobiegła końca. Zrodziło to szereg ciekawych pytań natury konstytucyjnej (którymi nie będziemy się tu zajmować), tym bardziej palących, iż żaden z żyjących polityków nie mógł pamiętać nawet, jak powinna wyglądać elekcja królewska (bo Augusta ukoronowano wyjątkowo bez elekcji). Po długich dyskusjach szlachta i magnateria ustaliły więc nowe zasady wyboru monarchy i zgodziły się, że kandydatem na króla może być każdy szlachetnie urodzony katolik, a najlepiej – członek rodu panującego w którymś z państw europejskich.

Henryk Walezy (1551–1589), król polski i francuski

We Francji tymczasem odbył się huczny ślub królewny Małgorzaty, najmłodszej córki znanej nam już Katarzyny Medycejskiej, z królem nawarskim Henrykiem Burbonem. Małgorzata była katoliczką, a Burbon – kalwinistą. Ich ślub miał być okazją do wielkiego ekumenicznego pojednania, a skończył się rzezią kilku tysięcy hugenotów (jak we Francji nazywano kalwinistów), którzy przybyli do Paryża na królewskie wesele. Miało to miejsce w nocy z 23 na 24 sierpnia 1572 r., czyli w wigilię św. Bartłomieja. Królem Francji był wówczas drugi syn Katarzyny, Karol IX, który odziedziczył tron po starszym bracie, Franciszku II. Oczkiem w głowie Katarzyny był jednak jej trzeci syn, Henryk, toteż nie ustawała w staraniach, by załatwić mu jakiś tron, na którym mógłby sobie wygodnie zasiąść. Królowa matka rozsyłała jego cefauki we wszystkich kierunkach geograficznych. Kiedy więc wyszły nici z wydania Henryczka za królową angielską albo szkocką, ani nie udało się go posadzić na tronie algierskim, Katarzyna postanowiła zgłosić jego kandydaturę do korony polskiej.

I tu zaszła niespodzianka: ta sama polska szlachta – która dopiero co uchwaliła akt konfederacji warszawskiej, ustanawiający w Polsce tolerancję religijną i obiecujący, że szlachcice nie będą mordować się nawzajem z powodu różnic wyznaniowych – wybrała na swojego monarchę francuskiego królewicza, który był jednym z głównych prowodyrów Nocy św. Bartłomieja. Wiadomość o jego wyborze na króla Sarmatów zastała Henryka akurat podczas oblężenia hugenockiej twierdzy La Rochelle. Taka to polska tradycja, by na głowę państwa obierać możliwie najmniej zdatnego kandydata.

Henryk Walezy w dniu 24 stycznia 1574 r. wjeżdża do Polski w Międzyrzeczu.
Mal. Feliks Sypniewski (1882)

W podróż do swojego nowego królestwa Henryk wyruszył na początku listopada 1573 r.; pod koniec stycznia przekroczył polską granicę w Międzyrzeczu, a w połowie lutego dotarł do Krakowa. Podróż króla elekta i jego francuskiego dworu przypadła więc na mroźną polską zimę, która nie sprawiła na ciepłolubnych przybyszach najlepszego pierwszego wrażenia. Polaków z kolei szokował wygląd króla – ubranego w szerokie kryzy i koronki, umalowanego i wypachnionego, obwieszonego klejnotami i perłowymi kolczykami. Podobnie zresztą przedstawiali się jego najbardziej zaufani, barwnie odziani dworzanie – których Henryk pieszczotliwie nazywał swoimi minionkami (les mignons) – powszechnie podejrzewani o pełnienie także funkcji królewskich kochanków. Co gorsze, zrażony ograniczeniami, jakie na władzę monarszą nakładał polski ustrój demokracji szlacheckiej, Henryk raczej stronił od nużących go obowiązków głowy państwa, spędzając większość czasu na drzemkach, tańczeniu wolty (uważanej w Polsce za taniec szczególnie wyuzdany), przegrywaniu ogromnych sum w karty oraz pisaniu listów do Francji. Stronił też od pięćdziesięcioletniej i nienajurodziwszej królewny Anny Jagiellonki, ostatniej niewydanej jeszcze za mąż córki Bony i Zygmunta, mimo iż senatorowie oczekiwali od króla, że się polskiej infantce oświadczy.

Henryk Walezy w dniu 19 czerwca 1574 r. wyjeżdża z Polski pod Pszczyną.
Mal. Artur Grottger (1860)

Nie minęły cztery miesiące od wawelskiej koronacji Henryka, kiedy ten otrzymał wiadomość, iż drugi z jego starszych braci po ciężkiej chorobie wyzionął ducha. Nad Sekwaną, w przeciwieństwie do Polski, monarchia była dziedziczna; umarł król Karol IX, niech żyje król Henryk III ! Katarzyna Medycejska wzywała zatem swego ulubionego syna w liście, aby czym prędzej wrócił do Francji i objął tron po zmarłym bracie. Sęk w tym, że wyjazd króla polskiego poza granice kraju wymagał zgody sejmu. Henryk nie zamierzał jednak czekać, aż sejm się łaskawie zbierze i taką zgodę uchwali. W nocy z 18 na 19 czerwca 1574 r. wymknął się więc przez zamkowe zaplecze z Wawelu i w towarzystwie zaledwie kilku najbardziej zaufanych minionków uciekł ze swego własnego królestwa. Kiedy po kilku godzinach polscy dworzanie zorientowali się, że król dał dyla, w pościg za nim ruszył podkomorzy Jan Tęczyński (stryj wojewody Jana Baptysty Tęczyńskiego, o którym wspomniałem w poprzednim wpisie i któremu podkomorzy był w jego duńskiej niewoli towarzyszył). Zapewne w celu utwierdzenia Francuza, iż Polska jest równoprawnym członkiem cywilizacji zachodniej, a nie jakimś dzikim azjatyckim stepem, wziął ze sobą niewielki oddział jazdy tatarskiej. Dogonił króla w okolicach Pszczyny, tuż za granicą z będącym częścią Cesarstwa Królestwem Czeskim. Minionki gotowały się już do walki w obronie króla i odetchnęły z ulgą, kiedy Tęczyński oznajmił, iż zamierza tylko słownie nakłonić swego monarchę do powrotu. Bezskutecznie zresztą. Podkomorzy musiał zadowolić się kilkoma drogimi prezentami oraz obietnicą Henryka, że jeszcze kiedyś do Polski powróci.[1]

Jak zachować się przy średniowiecznym stole

Średniowieczni krajczowie potrzebowali do pracy dobrego noża, za to widelec był opcjonalny. Ci, których widać na powyższych fragmentach francuskich miniatur (po lewej: z Bardzo bogatych godzinek księcia de Berry z ok. 1410 r.; po prawej: z Poszukiwań Świętego Graala i śmierci króla Artura z XIV w.), radzili sobie bez widelców.

Henryk wyjeżdżał z Krakowa w pośpiechu, zabierając ze sobą tylko niewielki bagaż podręczny z najcenniejszymi swoimi rzeczami. Czy to możliwe, że zdążył spakować także jakiś ukradziony z wawelskiego kredensu widelec, aby go później pokazać swoim francuskim dworzanom jako zupełnie nowy wynalazek, który od teraz sami mieli zacząć stosować?

I tak właściwie, to na czym polegała ta innowacja? Widelec znany był w Europie już na długo przed Henrykiem Walezym. Był to jednak przyrząd kuchenny – znacznie większy od dzisiejszego widelca stołowego i wyposażony zazwyczaj w dwa, a nie cztery zęby. Służył kucharzowi do wyławiania wielkich kawałów mięsiwa z kotła albo zdejmowania ich z rożna. Mógł też następnie służyć krajczemu do ich przytrzymywania podczas krojenia na mniejsze porcje, chociaż w średniowieczu nawet tutaj widelec był raczej opcjonalny. Jednakże, w przeciwieństwie do kucharza, specjalista od krojenia pracował na oczach biesiadników, toteż krojenie mięsa miewało charakter widowiska, co zapewne przyczyniło się do mody na używanie przez krajczych owego narzędzia zamiast przytrzymywania mięsa ręką. W Hiszpanii i we Włoszech XVI w. modne stało się nawet krojenie w tak ekstrawagancki sposób, że kawał mięsa nabijano na wielki widelec, który następnie unoszono na sztorc, i obkrawano mięso w powietrzu, pozwalając poszczególnym plastrom opaść do stojącej na stole misy.[2]

Relacja pewnego kalwińskiego teologa ze Szwajcarii, który w Polsce spędził pięć lat (obejmujących krótkie panowanie Henryka) i pozostawił bogate opisy magnackich biesiad, pokazuje, że również w XVI-wiecznej Polsce widelec był przede wszystkim narzędziem pracy krajczego.

Obok pana pozostaje puste miejsce dla krajczego, w tej bowiem części stołu znajduje się kilka półmisków wraz z nożami, widelczykami i serwetami. […] Wtedy też krajczy nie myśl tylko, lecz rękę do talerza kieruje, potrawy wybiera, rozrywa, rozcina, rozdziela i rozsyła. Każdy zjada do końca to, co otrzymał. Przy ostatnim miejscu nie zwlekają: nie trzeba im krajczego, od razu nóż każdego z nich ląduje na półmisku, i co się komu podoba, zabierają.
Heinrich Wolf: Polskie przypadki Henryka Wolfa z Zurychu: Dziennik podróży z lat 1570–1578, tłum. Robert Sochań, Warszawa: Zamek Królewski, 1996, s. 116
Iuxta Dominum locu incisori vacuus relinquitur. In aeque mensae parte orbes aliquot cum cultris, furcillis et mantilibus ponuntur. […] Tum incisor non animum saltem, sed iam manus in patinam mittit, educit, scindit, mutilat, dividit, dissecat, et ditribuit. Accepta quisque conficit. Haud segniores sunt infimi, quorum, ne sit opus incisore, singuli cultri uno impetu in patinam convolant, quod cuivis arridet, auferunt.
Op. cit., s. 110–111

Tekst oryginalny:
Iuxta Dominum locu incisori vacuus relinquitur. In aeque mensae parte orbes aliquot cum cultris, furcillis et mantilibus ponuntur. […] Tum incisor non animum saltem, sed iam manus in patinam mittit, educit, scindit, mutilat, dividit, dissecat, et ditribuit. Accepta quisque conficit. Haud segniores sunt infimi, quorum, ne sit opus incisore, singuli cultri uno impetu in patinam convolant, quod cuivis arridet, auferunt.
Op. cit., s. 110–111

Zgodnie ze średniowiecznymi zasadami etykiety stołowej, pokrojone już przez krajczego kęsy, pływające przeważnie w jakimś rzadkim sosie, biesiadnicy wyjmowali ze wspólnej misy nożem, łyżką, kawałkiem chleba lub po prostu palcami. Ówcześni specjaliści od savoir-vivre'u napominali w związku z tym dworzan, aby zawsze myli ręce przed i po jedzeniu oraz by nigdy nie pchali się z łapami do wspólnej misy przed innymi, żeby wybrać sobie co smakowitsze kąski.[3]

Podręczniki dobrych manier, często wierszowane i adresowane do wysoko urodzonych młodzieńców, cieszyły się wielką popularnością. Najstarzy tego typu tekst w języku polskim to słynny wiersz Przecława Słoty O chlebowym stole z początku XV w. Ale ówczesna polszczyzna byłaby dla dzisiejszego czytelnika tak niezrozumiała, że zamiast niego przytoczę urywki mniej znanego utworu, który napisano ponad sto lat później. Jest to popełniona przez Giovanniego Sulpizia da Veroli Pieśń o obyczajności chłopców (De moribus puerorum), przełożona w 1533 r. z łaciny na język polski przez krakowskiego Niemca, Ambrosiusa Alantsee.

Trzema palcami jeść masz brać.
Wielkich sztuk nie masz usiekać;
Dwu w gębę na raz nie masz kłaść,
A z obu stron je nie żwać. […]

A gdy krajczy pocznie krajać,
Nie masz ty sobie pierwej brać,
Bo żarłok przebiera każdy,
Lepszą sztukę weźmie zawżdy. […]

Kraj sobie pi[e]rwej nożykiem,
Niż by[ś] miał dotknąć językiem.
Patrzaj, żebyś nie umoczył
W misie, coś pi[e]rwej ukąsił.

Palców nigdy sobie nie liż,
Ani szpetnych kości też gryź,
Ale je chędogo obieraj,
Nożem je sobie okrawaj.

Giovanni Sulpizio da Veroli: De moribus puerorum carmen, tłum. Ambrosius Alantsee, Kraków: Franciszek Mymer, 1533

Wyjęte z misy kawałki jedzenia każdy nakładał sobie na swój własny nadobogon, czyli talerz wycięty z chleba, i w razie potrzeby kroił na mniejsze kęski swoim własnym nożem. Bo tak, trzeba było przyjść do stołu z własnymi sztućcami!

Łyżka za cholewą, a widelec… w tobołku?

Lecz o ile za paskiem od spodni, czy za cholewą buta, noszono noże i ewentualnie łyżki, to nikt nie chodził na obiad z widelcem. Używanie tego narzędzia kuchennego przy stole byłoby dla ludzi w tamtych czasach równie dziwaczne, jak dla nas spożywanie zupy chochlą. Nie mówiąc już o kierowaniu tak niebezpiecznego przyrządu w kierunku własnej twarzy! Opór przed wprowadzeniem widelca stołowego był silny i długotrwały; lekarze uważali go za zagrożenie dla zdrowia, a księża – za niemoralny zbytek.

W 1605 r. ukazała powieść niejakiego Thomasa Artusa pt. Opisanie nowo odkrytej wyspy Hermafrodytów (Description de l’isle des Hermaphrodites nouvellement decouverte), uważana za pierwszą francuską antyutopię. Tytułową wyspę zamieszkiwały dziwolągi o nieokreślonej płci, w których czytelnicy bez trudu rozpoznawali karykatury nieżyjącego już wtedy Henryka III oraz jego zniewieściałych minionków. Cała powieść była satyrą na zwyczaje panujące na francuskim dworze ostatniego z Walezjuszy – ich moralność, stroje, architekturę pałacową, a także szczególny sposób odżywiania się. Artus w swoim dziele dworował sobie z dworzan Henryka, którym groszek spadał z widelców prosto w kryzy, czyli ogromne plisowane kołnierze.[4][5] Ale spadać miał przecież prawo, gdyż ówczesny widelec nadal wyposażony był w tylko dwa proste zęby służące bardziej do nabijania niż nabierania, a posługiwanie się tym nowomodnym gadżetem wymagało wprawy, której wówczas nikt jeszcze we Francji nie posiadał.

Henryk Walezy ze swymi minionkami przy obiedzie
Mal. Maja Berezowska (1970)
Było też kilka półmisków z sałatką, ale zupełnie inną niż te, które jadamy u nas, zawierała bowiem tyle różnych rzeczy, iż ci, którzy ją spożywali, sami nie byli w stanie ich rozróżnić; […] jedli ją widelcami, gdyż w owej krainie zabronione jest macanie jedzenia rękami, niezależnie od tego, jak trudno byłoby je nabrać, a sami mieszkańcy wolą dotykać ust tym niewielkim widłowatym instrumentem aniżeli własnymi palcami. Ta część posiłku trwała nieco dłużej niż pierwsza, potem zaś wniesiono karczochy, szparagi, groszek oraz łuskany bób – i wtedy dopiero można było z przyjemnością oglądać, jak sobie owymi widelcami radzą, ponieważ tym biesiadnikom, którzy nie dorównywali pozostałym zręcznością, tyle samo spadało z powrotem na półmisek, na talerz albo po drodze, ile trafiało do ich ust.
Thomas Artus: Description de l’isle des Hermaphrodites nouvellement decouverte, Cologne: Heritiers de Herman Demen, 1724, s. 107, tłum. własne
Il y avoit aussi quelques plats de salade qui n’estoit pas comme celles que nous mangeons de deçà, car il y avoit de tant de sortes de choses qu’à peine ceux qui les mangent les peuvent-ils distinguer ; […] ils la prenoient avec des fourchettes, car il est deffendu en ce pays là de toucher la viande avec les mains, quelque difficile à prendre qu’elle soit, et ayment mieux que ce petit instrument fourchu touche à leur bouche que leurs doigts. Ce service dura un peu plus long-temps que le premier, après lequel on apporta quelques artichaux, asperges, poix et febves escossées et lors ce fut un plaisir de les voir manger cecy avec leurs fourchettes : car ceux qui n’estoient pas du tout si adroits que les autres en laissoient bien autant tomber dans le plat, sur leurs assiettes et par le chemin qu’ils en mettoient en leurs bouches.

Tekst oryginalny:
Il y avoit aussi quelques plats de salade qui n’estoit pas comme celles que nous mangeons de deçà, car il y avoit de tant de sortes de choses qu’à peine ceux qui les mangent les peuvent-ils distinguer ; […] ils la prenoient avec des fourchettes, car il est deffendu en ce pays là de toucher la viande avec les mains, quelque difficile à prendre qu’elle soit, et ayment mieux que ce petit instrument fourchu touche à leur bouche que leurs doigts. Ce service dura un peu plus long-temps que le premier, après lequel on apporta quelques artichaux, asperges, poix et febves escossées et lors ce fut un plaisir de les voir manger cecy avec leurs fourchettes : car ceux qui n’estoient pas du tout si adroits que les autres en laissoient bien autant tomber dans le plat, sur leurs assiettes et par le chemin qu’ils en mettoient en leurs bouches.

W każdym razie była to pierwsza we francuskiej literaturze wzmianka o widelcu stołowym. A to tłumaczy, dlaczego wprowadzenie widelca na galijski stół przypisuje się właśnie Henrykowi III. Pozostaje natomiast pytanie, skąd Henryk ów sztuciec do Francji zaimportował.

Otóż Tadeusz Przypkowski, znany nam już jako twórca Gastronomicznego Orderu Pomiana, twierdził, iż Henryk po raz pierwszy zetknął się z owym wynalazkiem podczas swego krótkiego pobytu w kraju Sarmatów.

Spotkał się bowiem Walezy z tym wykwintnym przejawem kultury stołowej w Polsce, stąd go na szeroki świat wynosząc.
Tadeusz Przypkowski: Łyżka za cholewą, a widelec na stole…, w: Przekrój, nr 1514, Kraków: 1974, s. 11

Wygląda na to, że nie kto inny, a właśnie Przypkowski jako pierwszy zasugerował, iż „do rozpowszechnienia się tego symbolu wykwintnego stołu przyczyniła się Polska, z jej wspaniałym dworem ostatnich Jagiellonów”, oraz że odbyło się to za pośrednictwem Henryka, który „wszedł do historii kultury gastronomicznej Francji i świata jako wynalazca widelca stołowego”, mimo że „ów widelec pojawia się jako nowość i rewelacja rewolucyjna […] na stole królewskim we Francji dopiero po powrocie Walezego z Polski!”[6]

Od Erazma dla Erazma

Tadeusz Przypkowski, prawdopodobnie autor tezy mówiącej, iż to od Polaków Francuzi nauczyli się jeść widelcem

Na poparcie swej tezy Tadeusz Przypkowski podał dwa historyczne fakty mające wykazać, że widelec stołowy był znany w Polsce, jeszcze zanim pojawił się w innych częściach Europy. Jednym było wyposażenie polskiej królewny, wydanej za mąż za księcia Finlandii (dzięki poselstwu do Sztokholmu Jana Baptysty Tęczyńskiego, który sam przy okazji zakochał się w królewnie szwedzkiej), w zestaw „widełek” stołowych (złotych i „pozłocistych”),[7] aby miała czym jeść w swym nowym domu na dalekiej północy, gdzie wynalazku tego zapewne jeszcze nie znano.

W 1562 roku Katarzyna Jagiellonka, córka Bony, wychodząc za mąż, tak nieszczęśliwie, za Jana Wazę, otrzymuje w wyprawie cały komplet srebrnych widelców.
Ibid., s. 12

Jeszcze wcześniejszy, podany przez Przypkowskiego, przykład to prezent dla Erazma z Rotterdamu od opata z podkrakowskiej Mogiły (obecnie części Nowej Huty).

A tymczasem już w roku 1535 opat cystersów w Mogile posyła Erazmowi z Rotterdamu w darze luksusowy nóż i widelec stołowy, niejako odpowiedź, i to raczej złośliwą, na rozprawę Erazma „De Civilitate”, w której Erazm z Rotterdamu w jednym z rozdziałów mówi o zachowywaniu się przy stole i używaniu noża i łyżki, nic o widelcu, widać nie znanym mu, nie wspominając.
Ibid.

Słynny niderlandzki humanista faktycznie był autorem podręcznika o wychowaniu chłopców. I choć Erazm uchodzi za człowieka renesansu, to zawarte w jego książce porady dotyczące etykiety stołowej nie różnią się zbytnio od tych, które znano już ze średniowiecza. Wielki Erazm rzeczywiście zalecał nabijać jedzenie na nóż, o widelcu zaś nawet się nie zająknął!

Nie należy maczać palców w sosie jak wieśniak, tylko nożem wybierać z misy te kąski, które pragnie się spożyć; ale też nie wyszukiwać najlepszych kawałków po całej misie, jako czynią łakomczuchy, ale brać te, które akurat leżą najbliżej.
Erasmus Roterodamus: De civilitate morum puerilium, Norimberga: Johannes Petreius, [1540], s. [s], tłum. własne
Digitos in iussulenta immergere agrestium est, sed cultello fusanave tollat, quod vult; nec id ex toto eligat disco, quod solent liguritores, sed quod forte ante ipsum iacet sumat.

Tekst oryginalny:
Digitos in iussulenta immergere agrestium est, sed cultello fusanave tollat, quod vult; nec id ex toto eligat disco, quod solent liguritores, sed quod forte ante ipsum iacet sumat.
Widelec i nóż wraz z futerałem (obecnie w zbiorach Muzeum Historycznego w Bazylei) podarowane Erazmowi z Rotterdamu przez opata mogilskiego Erazma Ciołka

Pierwsze wydanie podręcznika ukazało się w 1530 r. Dwa lata później, wracając z poselstwa do Rzymu, opat mogilski Erazm Ciołek (krewny bardziej znanego biskupa płockiego Erazma Ciołka) zahaczył o Fryburg Bryzgowijski, aby złożyć wizytę swemu wielkiemu imiennikowi rodem z Rotterdamu. A wróciwszy do Polski, w dowód wdzięczności za gościnę, opat posłał mu podarek w postaci pary kunsztownie zdobionych sztućców: noża i widelca z pozłacanego srebra.[8] Czy ów prezent miał być zawoalowanym, acz kąśliwym, przytykiem mającym podkreślić cywilizacyjną wyższość znającej już widelec stołowy Polski nad zacofanym zachodem Europy? To już jedynie interpretacja Przypkowskiego.

A czy istotnie jest to dowód na to, iż zwyczaj posługiwania się widelcem Henryk Walezy sprowadził do Francji właśnie z Polski?

Barbarzyńscy Polacy, wszeteczni Francuzi

Nagły wyjazd Henryka z kraju – pod osłoną nocy, bez zgody Sejmu i bez wiedzy większości wawelskiego dworu – wywołał wśród polskiej szlachty całkiem zrozumiałe oburzenie. Polacy poczuli się zachowaniem monarchy śmiertelnie urażeni, a ich gniew prędko skrupił się na pozostałych w Krakowie Francuzach. Niektórym oberwało się tylko słownie, inni ucierpieli także fizycznie. Krajanie króla prędko wzięli z niego przykład i w popłochu rzucili się do ucieczki, zostawiając za sobą tylko kurz oraz niewybredne wierszyki takie jak ten:

Żegnaj Polsko! Żegnaj ziemio wiecznych mrozów, wiecznej zimy.
Do twych lodowatych płaszczyzn za nic w świecie nie wrócimy.
Nienawidzę twoich równin, w których nigdy śnieg nie taje.
Wstrętnym mi jest i twój naród, i powietrze, i zwyczaje. […]

Lachy harde, lekkomyślne, barbarzyńskie! Próżno chcecie
Marsa wojowniczą sławę na szerokim zyskać świecie.
Drzemać zwykliście za stołem półprzytomni, podchmieleni,
Wykąpani w win czerwieni, pijanice zatraceni!

Philippe Desportes: Pożegnanie Polski, tłum. Julian Ejsmond; w: J. Ejsmond: Polska w pieśniach cudzoziemskich, Warszawa: Jan Cotta, 1915, s. 45–47

Adieu, Pologne, adieu, plaines désertes,
Toujours de neige et de glace couvertes,
Adieu, pays d’un éternel adieu :
Ton air, tes mœurs m’ont si fort su déplaire,
Qu’il faudra bien que tout me soit contraire,
Si jamais plus je retourne en ce lieu. […]

Barbare peuple, arrogant et volage
Vanteur, causeur n’ayant rien que langage,
Qui, jour et nuit, dans un poisle enfermé,
Pour tout plaisir se joue avec un verre,
Ronfle à la table ou s’endort sur la terre,
Puis comme un Mars veut être renommé. […]


Tekst oryginalny:

Adieu, Pologne, adieu, plaines désertes,
Toujours de neige et de glace couvertes,
Adieu, pays d’un éternel adieu :
Ton air, tes mœurs m’ont si fort su déplaire,
Qu’il faudra bien que tout me soit contraire,
Si jamais plus je retourne en ce lieu. […]

Barbare peuple, arrogant et volage
Vanteur, causeur n’ayant rien que langage,
Qui, jour et nuit, dans un poisle enfermé,
Pour tout plaisir se joue avec un verre,
Ronfle à la table ou s’endort sur la terre,
Puis comme un Mars veut être renommé. […]

W imieniu tak z spotwarzonych oskarżeniem o barbarzyństwo Polaków odpowiedział sam Jan Kochanowski eleganckim wierszem po łacinie (tu w przekładzie na polski):

Na wasze to powitanie pod radosny dźwięk gitary
Polak pląsał, wychylając najprzedniejszych win puchary.

Mal. Władysław Bakałowicz (1883)

Stójcie, męże! Nie zmykajcie, jakoby was gzy goniły.
Czy wam polska ziemia zbrzydła, czy wam polski lud niemiły? […]
Polska jest dla cudzoziemców zawsze pełną gościnności,
Ale tyran i nikczemnik nigdy długo w niej nie gości. […]

Stój Francuzie! Nim pogardzisz tym hiperborejskim krajem,
Ugościmy cię serdecznie staropolskim obyczajem. […]
Mówisz, żeśmy zwykli drzemać za stołami podchmieleni,
Że się w jadle lubujemy i w zamorskich win czerwieni?

Na wasze to powitanie pod radosny dźwięk gitary
Polak pląsał, wychylając najprzedniejszych win puchary.
Ty zaś zbiegu, niewdzięczniku, gromisz nas plugawą mową,
Poczytując nam gościnność za przywarę narodową.

Jan Kochanowski: Gallo crocitanti ἀμοιβή, tłum. Julian Ejsmond; w: ibid., s. 48–52

State, viri, quae causa fugae? […]
Sarmatia est, quam Galle fugis, fidissima tellus
Hospitibus; fastus tantum impatiensque tyranni
Sarmatia est, cui verba prius, nunc terga dedisti
Continuasque fugam, quasi musca agitere canina. […]
Atque ego, Galle, quidem fateor, neque forsitan ipse
Inficias ibis, vos summo hominumque deorumque
Applausu exceptos, passimque agitata per urbes
Adventu vestro convivia, nec puduisse
Sauromatam pictis redimitum tempora sertis
Ad citharam saltare rudem, Bacchoque madere,
Quippe ut Galle fidem faceret tibi simplicis atque
Non fucati animi, quo confidentius et tu
Laetum ageres convivam, epulis acceptus amicis.
Tu vero ingratus fugitivus, barbarus, hospes
Officium in vitium trabis et temeto conspergis
Non tantum me, sed proprios etiam ebrie versus.


Tekst oryginalny:

State, viri, quae causa fugae? […]
Sarmatia est, quam Galle fugis, fidissima tellus
Hospitibus; fastus tantum impatiensque tyranni
Sarmatia est, cui verba prius, nunc terga dedisti
Continuasque fugam, quasi musca agitere canina. […]
Atque ego, Galle, quidem fateor, neque forsitan ipse
Inficias ibis, vos summo hominumque deorumque
Applausu exceptos, passimque agitata per urbes
Adventu vestro convivia, nec puduisse
Sauromatam pictis redimitum tempora sertis
Ad citharam saltare rudem, Bacchoque madere,
Quippe ut Galle fidem faceret tibi simplicis atque
Non fucati animi, quo confidentius et tu
Laetum ageres convivam, epulis acceptus amicis.
Tu vero ingratus fugitivus, barbarus, hospes
Officium in vitium trabis et temeto conspergis
Non tantum me, sed proprios etiam ebrie versus.

Inny poeta, który wolał pozostać anonimowym, odpowiedział Francuzom po polsku i to w daleko ostrzejszym tonie.

Widziałem, coś napisał, Francuzie wszeteczny,
Coś nam za dank zostawił, człowiecze niewdzięczny […]
Toć mi jest prawy barbar, co hardy, złośliwy,
I cokolwiek z nim poczniesz, odmienny a łżywy. […]
Witaliśmy was strojnie, a ty z tego szydzisz;
My z wami pięknie, szczerze; ty się nami brzydzisz. […]
A nasz Polak nie ścierpi pysznego Francuza,
Hardemu hardy będzie, by mu dostać guza.

Odpowiedź przez Polaka wszetecznemu Francuzowi, w: Pisma polityczne z czasów pierwszego bezkrólewia, red. Jan Czubek, Kraków: Akademia Umiejętności, 1906, s. 655–658

Jak widać, pierwsze zetknięcie się obu narodów nie wypadło pomyślnie. Francuzi nie zapałali do Polaków sympatią i to z wzajemnością. Świta Henryka Walezego wróciła do ojczyzny, utrwalając w niej obraz Polski jako kraju biednego, zacofanego, dzikiego i do tego mroźnego. Czy w tej sytuacji można sobie wyobrazić, że Francuzi gotowi byli małpować jakiekolwiek podglądnięte w Polsce zwyczaje? Moim zdaniem, mało to prawdopodobne. Ale to jeszcze nie znaczy, że Henryk i jego ludzie nie mogli pomysłu na jedzenie widelcem przywieźć zza granicy. Tylko że jeśli nie z Polski, to skąd?

Długa droga do domu

Trasy podróży Henryka Walezego:[9]
  z Francji do Polski (5 listopada 1573 r. – 15 lutego 1574 r.)
  i z powrotem przez Wenecję (18 czerwca – 6 września 1574 r.)

Wydostawszy się z Polski, Henryk podążył na południe i przez Morawy dojechał do Wiednia. Tam czekały na niego pieniądze, które mamusia przysłała mu, żeby miał za co wrócić do domu. Od tego momentu Henrykowi przestało się śpieszyć. Nie groziło mu już, że utknie w Polsce na zawsze, a tron francuski, wygrzewany dla synka przez Katarzynę Medycejską, mógł na niego spokojnie poczekać. Król obrał więc okrężną drogę do Francji, objeżdżając Alpy od południa i urządzając sobie wakacje życia w północnej Italii. Pogoda była tu znacznie cieplejsza niż w Polsce (tym bardziej, że nastało już lato), a i kultura stała na niewątpliwie wyższym poziomie. Natomiast matce zawsze mógł powiedzieć, że jego tournée po Wenecji, Padwie, Ferrarze, Mantui i Turynie było serią bardzo ważnych wizyt dyplomatycznych, mających na celu poprawę stosunków między włoskimi miastami a Francją, które piętnaście lat po zakończeniu Wojen Włoskich wciąż jeszcze nie były najlepsze.

Kulminacyjnym punktem całej wycieczki była z pewnością wizyta w Wenecji, gdzie Henryka entuzjastycznie witali zarówno najwyżsi dostojnicy z dożą i patriarchą weneckim na czele, jak i zwykli mieszkańcy, którzy zapewne doceniali to, że władca Francji i Polski odwiedzał ich miasto w charakterze dostojnego gościa, a nie krwawego zdobywcy. Przez cały tydzień pobytu (18–24 lipca 1574 r.) król pływał po kanałach wielką, złotą galerą w otoczeniu dziesiątek gondoli i przy wtórze muzyki, salw armatnich oraz bicia w dzwony, zwiedzał miejscowe zabytki i kolekcje dzieł sztuki, składał wizyty luksusowym kurtyzanom, oglądał przedstawienia teatralne, pokazy ogni sztucznych, prezentację wyrobu szkła weneckiego oraz tradycyjną ustawkę na Moście Pięści, a także, rzecz jasna, brał udział w niesłychanie wystawnych ucztach, dla urządzenia których władze Republiki Weneckiej specjalnie zawiesiły obowiązywanie ustaw antyzbytkowych.[10][11]

Przybycie Henryka III do Wenecji
Mal. Jacopo di Antonio Negretti (ok. 1594)

Jeden ze świadków tych wydarzeń zanotował taki oto szczegół jednej z owych biesiad ku czci króla Henryka:

Po tym pięknym widowisku urządzono wystawne śniadanie złożone z wyśmienitych konfektów i owoców w cukrze, ale co było najcudowniejsze i czego już nigdy później nie widziano – to noże, widelce, talerze i serwety wykonane z cukru […]
Rocco Benedetti: Le feste et trionfi fatti dalla serenissima signoria di Venetia nella felice venuta di Henrico III christianissimo re di Francia et di Polonia, Venetia: 1574, s. [6], tłum. własne
Doppo questa così belle vista, le fu apparecchiata una sontuosa collatione d’esquisite confettioni e frutti di zucchero, e quello che porta maggior[mente] maraviglia, e che non s’è più veduto, con i cortelli, pironi, piatti e tovaglie fatti di zucchero […]

Tekst oryginalny:
Doppo questa così belle vista, le fu apparecchiata una sontuosa collatione d’esquisite confettioni e frutti di zucchero, e quello che porta maggior[mente] maraviglia, e che non s’è più veduto, con i cortelli, pironi, piatti e tovaglie fatti di zucchero […]

Oczywiście ta cukrowa zastawa i sztućce nie były ani do użytku, ani do jedzenia, a jedynie do podziwiania. Ale założyć można, że dekoracja ta miała imitować sposób nakrycia do stołu, który w Wenecji uchodził za normalny. A zatem, jeżeli były tam widelce z cukru, to i prawdziwe widelce stołowe nie mogły być czymś nadzwyczajnym.

Warto tu jednak zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Otóż „widelce” po włosku to „forchette”, ale w powyższym cytacie użyto słowa „pironi”, które pochodzi z dialektu weneckiego. A to słowo jest już bardzo podobne do wyrazu „pirounia” (πιρούνια), jak na widelce mówi się po grecku. I nic w tym dziwnego. Wenecjanie nauczyli się bowiem jeść widelcem od Greków właśnie i to na kilka wieków przed Henrykiem Walezym.

Narzędzie (wesołego) diabła

Za osobę, która jako pierwsza sprowadziła widelec do Wenecji tradycyjnie uchodzi Greczynka Maria Argyropoulina, wnuczka cesarza bizantyjskiego, która w 1004 r. poślubiła syna doży weneckiego. Ów diabelski wynalazek w jej ręku wywołał ponoć ogromne zgorszenie wśród średniowiecznych włoskich moralistów, którzy uznali, że jej śmierć na ospę trzy lata później to jak najsłuszniejsza kara boża za tak skandaliczny zbytek.

Prostych widelców stołowych o dwóch ząbkach używano we Włoszech już w XI w.
Miniatura z rękopisu encyklopedii Rabana Maura pt. De Universo (archiwum opactwa na Monte Cassino, rękopis 132, karta 408, ok. 1030)
Pewien doża wenecki pojął za żonę Konstantynopolitankę, która luksusy i rozkosze życia do rangi nawet nie zabobonu, rzec można, ale sztuki, wyniosła, tak iż gardząc myciem się w zwykłej wodzie, kazała służbie swej zbierać rosę i z niej kąpiel dla siebie szykować. Nie tykała też nigdy rękami swego pożywienia, lecz pokrojone przez eunuchów na drobne kęski unosiła do ust za pomocą złotych widelczyków o dwóch ząbkach. Wonie kadzideł i pachnideł wypełniały jej komnatę tak obficie, że aż wstyd o tym mówić, a słuchacz i tak by nie uwierzył. Lecz Bóg Wszechmogący, zagniewany owej niewiasty próżnością, zesłał na nią stosowną pomstę. Jej ciało, dotknięte wyrokiem boskim, poczęło z każdego końca gnić, a komnata jej przesiąknęła niemożliwym do zniesienia smrodem […]
Institutio Monialis, w: Petrus Damiani: Opera Omnia, [Lugdun]: Claudius Landri, 1623, s. 726, tłum. własne
Dux Venetiarum Constantinopolitanæ urbis civem habebat uxorem, quæ nimirum tam tenere tam delicate vivebat, et non modo superstitiosa sed artificiosa ut ita loquar, sese jucunditate mulcebat ut etiam communibus se aquis dedignaretur abluere; sed ejus servi rorem cœli satagebant undecunque colligere, ex quo sibi laboriosum satis balneum procurarent. Cibos quoque suos manibus non tangebat, sed ab eunuchis ejus alimenta quæque minutius concidebantur in frusta; quæ mox illa quibusdam fuscinulis aureis atque bidentibus ori suo, liguriens, adhibebat. Ejus porro cubi culum tot thymiamatum, aromatumque generibus redolebat, ut et nobis narrare tantum dedecus feteat, et auditor forte non credat. Sed omnipotenti Deo quantum hujus feminæ fuerit exosa superbia, manifesta docuit ulciscendo censura. Vibrato quippe super eam divini mucrone judicii, corpus ejus omne computruit, ita ut membra corporis undique cuncta marcescerent, totumque cubiculum intolerabili prorsus fetore complerent […]

Tekst oryginalny:
Dux Venetiarum Constantinopolitanæ urbis civem habebat uxorem, quæ nimirum tam tenere tam delicate vivebat, et non modo superstitiosa sed artificiosa ut ita loquar, sese jucunditate mulcebat ut etiam communibus se aquis dedignaretur abluere; sed ejus servi rorem cœli satagebant undecunque colligere, ex quo sibi laboriosum satis balneum procurarent. Cibos quoque suos manibus non tangebat, sed ab eunuchis ejus alimenta quæque minutius concidebantur in frusta; quæ mox illa quibusdam fuscinulis aureis atque bidentibus ori suo, liguriens, adhibebat. Ejus porro cubi culum tot thymiamatum, aromatumque generibus redolebat, ut et nobis narrare tantum dedecus feteat, et auditor forte non credat. Sed omnipotenti Deo quantum hujus feminæ fuerit exosa superbia, manifesta docuit ulciscendo censura. Vibrato quippe super eam divini mucrone judicii, corpus ejus omne computruit, ita ut membra corporis undique cuncta marcescerent, totumque cubiculum intolerabili prorsus fetore complerent […]

Ambiwalentny stosunek do widelca stołowego utrzymywał się w Italii przez kolejne pół tysiąca lat. Z inwentarzy majątków wiemy, że zamożni Włosi posiadali widelce i prawdopodobnie używali ich do jedzenia, ale robili to raczej prywatnie i nie obnosili z tym zbytkiem nazbyt ostentacyjnie, bo nie chcieli narazić się władzom kościelnym. Dlatego też trudno szukać widelców w tworzonych na Półwyspie Apenińskim średniowiecznych dziełach sztuki.[12]

Paolo Veronese, Uczta w domu Lewiego (1573)

O tym, jak jeszcze nawet renesansowi artyści musieli w kwestii widelca mieć się na baczności, świadczy przypadek Paola Veronesego. Na rok przed wizytą króla Henryka w Wenecji Veronese otrzymał zamówienie na namalowanie Ostatniej Wieczerzy do refektarza weneckiego klasztoru dominikanów. Tylko że realizując zlecenie, malarz cokolwiek… odleciał. Ostatnia Wieczerza na jego obrazie ma miejsce w arkadowej loggii przepysznego pałacu, a oprócz Jezusa i apostołów są tam: niemieccy halabardnicy, karłowaci błaźni, ciemnoskórzy służący, Turcy w turbanach, kobiety w oknach, nawet koty, psy i papuga… Jak w skeczu Monty Pythona, brakuje tylko kangurów i kapeli mariachi! A do tego wszystkiego, o zgrozo, dwóch apostołów siedzi przy stole z widelcami w rękach! I choć hiszpańskiej inkwizycji nikt się nie spodziewa, to nie powinno dziwić, iż inkwizycja – tylko że wenecka – zaprosiła Veronesego na przesłuchanie i nakazała mu obraz przemalować.[13] Artysta znalazł jednak genialny sposób, aby inkwizytorów udobruchać, a dzieła nie przerabiać: otóż zmienił tytuł z Ostatniej Wieczerzy na Ucztę w domu Lewiego. To też motyw biblijny, ale ponieważ u Lewiego Jezus gościł w towarzystwie grzeszników, to inkwizycja uznała, iż nie było już doktrynalnych przeszkód, aby zezwolić na większą dozę licencji poetyckiej. Nawet owe kolące w pobożne oczy widelce mogły ostatecznie zostać.

Detale obrazu z apostołami czyniącymi użytek z podłużnych dwuząbkowych widelców

Grzeszny sztuciec był mimo wszystko na tyle już w XVI-wiecznych Włoszech rozpowszechniony, że nie uchodził uwadze podróżnych z innych części Europy, dla których nadal była to dość egzotyczna nowinka. Jacques Lesaige, kupiec jedwabny z północnej Francji, który w 1518 r. odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej, zanotował taką oto obserwację, kiedy po drodze zatrzymał się w Wenecji:

Potrawy, które przynoszono każdemu z panów, dzielone były przez krajczych. Każdy krajczy obsługiwał czterech panów, kładąc każdemu pokrojone mięso na jego własną misę. Kiedy zaś owi panowie zamierzali to mięso zjeść, to nabijali je po kawałku na srebrny widelec, co wydało mi się rzeczą uczciwą.
Jacques Le Saige: Voyage de Jacques Le Saige, de Douai à Rome, Notre-Dame-de-Lorette, Venise, Jérusalem et autres saints lieux, red. Romain-Hippolyte Duthillœul, Douai: Adam d’Aubers, 1851, s. 53, tłum. własne
Chascun seigneur […] avoient trencheux qui trenchoient de tous les mes quy y furent aportés. Et chascun trencheux servoit quattre hommes et leurs mettoient sur leurs trenchoirs la viande toute taillée. Dont quant ceulx seigneurs volloient mengier prenoient ladite viande a toute une fourquette d’argent, quy me sembla chose honeste.

Tekst oryginalny:
Chascun seigneur […] avoient trencheux qui trenchoient de tous les mes quy y furent aportés. Et chascun trencheux servoit quattre hommes et leurs mettoient sur leurs trenchoirs la viande toute taillée. Dont quant ceulx seigneurs volloient mengier prenoient ladite viande a toute une fourquette d’argent, quy me sembla chose honeste.

Lesaige, jak widać, mimo iż niewątpliwie był człowiekiem pobożnym, to jednak nie dostrzegał w widelcu niczego zdrożnego. Anglik Thomas Coryat, który podróżował po Włoszech niemal sto lat później, również tam właśnie spoktał się z widelcem stołowym po raz pierwszy w życiu. On też nie widział w nim niczego złego, ale gdy wróciwszy do ojczyzny próbował zaszczepić w niej zwyczaj posługiwania się przy stole tym właśnie narzędziem, to zyskał sobie niezbyt pochlebne przezwisko Furcifer – co po łacinie oznacza uzbrojonego w widły zbira.

Włoski widelec z XV w. w zbiorach Metropolitalnego Muzeum Sztuki w Nowym Jorku
Zaobserwowałem we wszystkich odwiedzonych przeze mnie włoskich miastach i miasteczkach zwyczaj, którego nie ma w żadnym innym z krajów, przez które podróżowałem, i o którym sądzę, iż nie jest znany w żadnym kraju chrześcijańskim poza Italią. Włosi, a także większość mieszkających we Włoszech cudzoziemców, zawsze przy posiłku posługują się podczas krojenia mięsa niewielkimi widełkami. Krojąc mięso nożem, trzymanym w jednej ręce, przytrzymują je sobie w misie widelcem, który dzierżą w ręce drugiej. Gdyby ktokolwiek, siedząc przy stole w towarzystwie współbiesiadników, nieroztropnie dotknął palcami misy, z której wszyscy wykrawają sobie mięsiwo, to byłoby to poczytane za grubiaństwo i złamanie zasad dobrych manier, który to błąd ukarano by przynajmniej srogim zmarszczeniem brwi, jeśli nie słowną reprymendą. Ten sposób pożywiania się jest, jak rozumiem, stosowany powszechnie w całych Włoszech, przy czym widelce ich zrobione są zazwyczaj z żelaza lub stali, a niektóre ze srebra, lecz tych drugich używa tylko szlachta. Ta ichniejsza osobliwość bierze się stąd, iż Włosi nie są w stanie ścierpieć, by ktokolwiek tykał ich strawy palcami, widząc, jak palce nie u każdego są równie czyste.
Thomas Coryat: Coryat’s Crudities, t. 1, Glasgow: James McLehose and Sons, 1905, s. 236, tłum. własne
I observed a custom in all those Italian cities and towns through the which I passed, that is not used in any other country that I saw in my travels, neither do I think that any other nation of Christendom doth use it, but only Italy. The Italian and also most strangers that are commorant in Italy, do always at their meals use a little fork when they cut their meat. For while with their knife, which they hold in one hand, they cut the meat out of the dish, they fasten their fork, which they hold in their other hand, upon the same dish, so that whatsoever he be that sitting in the company of any others at meal, should unadvisedly touch the dish of meat with his fingers from which all at the table do cut, he will give occasion of offence unto the company, as having transgressed the laws of good manners, in so much that for his error he shall be at the least brow-beaten, if not reprehended in words. This form of feeding I understand is generally used in all places of Italy, their forks being for the most part made of iron or steel, and some of silver, but those are used only by gentlemen. The reason of this their curiosity is, because the Italian cannot by any means endure to have his dish touched with fingers, seeing all men’s fingers are not alike clean.

Tekst oryginalny:
I observed a custom in all those Italian cities and towns through the which I passed, that is not used in any other country that I saw in my travels, neither do I think that any other nation of Christendom doth use it, but only Italy. The Italian and also most strangers that are commorant in Italy, do always at their meals use a little fork when they cut their meat. For while with their knife, which they hold in one hand, they cut the meat out of the dish, they fasten their fork, which they hold in their other hand, upon the same dish, so that whatsoever he be that sitting in the company of any others at meal, should unadvisedly touch the dish of meat with his fingers from which all at the table do cut, he will give occasion of offence unto the company, as having transgressed the laws of good manners, in so much that for his error he shall be at the least brow-beaten, if not reprehended in words. This form of feeding I understand is generally used in all places of Italy, their forks being for the most part made of iron or steel, and some of silver, but those are used only by gentlemen. The reason of this their curiosity is, because the Italian cannot by any means endure to have his dish touched with fingers, seeing all men’s fingers are not alike clean.

A zatem – poza Italią – Coryat nie uświadczył widelca w żadnym innym kraju europejskim, przez który podróżował. No, ale Coryat nigdy nie był w Polsce!

Z widelcem u Katarzyny

Jak zapewne pamiętacie z poprzedniego wpisu (a jeśli nie pamiętacie, to przeczytajcie jeszcze raz), matce Henryka Walezego przypisuje się sprowadzenie do Francji wszystkich włoskich nowinek kulinarnych, od melonów i karczochów po makaron. Do tej listy można dopisać także widelec. Któż inny miałby odpowiadać za rozpowszechnienie w swej przybranej ojczyźnie tak diabelskiego przyrządu, jeśli nie demoniczna królowa Katarzyna Medycejska? Nawet Przypkowski rozważał taką ewentualność, choć ostatecznie skłonił się ku swojej własnej tezie o kluczowej dla tego wydarzenia roli powracającego z Polski Henryka.

Polscy historycy kultury […] przypuszczali, że widelec przyniosła nam do Polski wraz z „włoszczyzną” Bona. Parę lat temu poświęciłem sporo czasu na poszukiwania w Mediolanie i dyskusje z włoskimi historykami kultury. […] Włosi zwracali mi przy tym uwagę, iż dwór Sforzów, kondotierów wyrosłych z handlarzy futer, był raczej surowym i prędzej na florenckim dworze Medyceuszów trzeba by widelca szukać. A wtedy przyniosłaby go na dwór francuski już matka Walezego, przecież Medycejka, a nie dopiero Walezy po powrocie z Polski!
— T. Przypkowski, op. cit., s. 11
Łyżka, widelec i nóż na ilustracji w Operze B. Scappiego (1570)

Bezpośrednich dowodów na to, by Katarzyna widelcem się posługiwała, nie mamy, ale raczej nie był jej ten sztuciec obcy. O ile bowiem nie wiadomo, czy przywiozła z Włoch do Francji widelec, to wiadomo, że sprowadziła sobie włoską książkę kucharską. I to nie byle jaką! Było to dzieło Bartolomea Scappiego pod tytułem Opera di Bartolomeo Scappi, czyli Dzieło Bartolomea Scappiego. Scappi, kuchmistrz papieski za pontyfikatów Piusów IV i V, opublikował w 1570 r. najobszerniejsze kompendium wiedzy kulinarnej, jakie powstało w całym XVI wieku. A do tego – co było zupełną nowością – była to książka bogata w poglądowe (a nie tylko ozdobne) ilustracje. Wśród nich zaś – po raz pierwszy w którejkolwiek książce – znalazł się obrazek pokazujący, jak wygląda widelec. Można więc założyć, że Katarzyna posiadała na temat widelca wiedzę przynajmniej teoretyczną.

Ostatecznie jednak nie należy przeceniać roli jednostek w rozprzestrzenianiu się zwyczajów żywieniowych. Znane postaci z najwyższych kręgów elit politycznych, jak Maria Agryropoulina, Bona Sforza, Katarzyna Medycejska czy Henryk Walezy, może i miały jakiś udział w spopularyzowaniu widelca w Europie, ale z pewnością ważniejsze dla tego procesu były jednak szersze kontakty pomiędzy narodami – poprzez wojny, handel, pielgrzymki itp.

Co było dalej?

Nóż i widelec w zbiorach Muzeum w Luwrze, datowane na czasy Katarzyny Medycejskiej i Henryka III

Henryk przekroczył w końcu granicę francuską 5 września 1574 r., a dzień później w Lugdunie (Lyon) spotkał się z czekającą tam na niego matką. Wbrew temu, co się czasami słyszy, jego nagła ucieczka z Polski nie oznaczała automatycznie zrzeczenia się polskiego tronu, niemniej zrozumiałe wzburzenie jego polskich poddanych doprowadziło do tego, że senat zdecydował się postawić monarsze ultimatum: albo w ciągu roku wróci nad Wisłę i zwoła sejm, albo tron zostanie uznany za opróżniony. Rok minął, król do Polski nie wrócił, toteż senatorowie rozpoczęli przygotowania do nowej elekcji. Sam Henryk do końca życia uważał się jednak za króla zarówno Francji, jak i Polski, a dyplomacja francuska nigdy nie uznała jego następcy, Stefana Batorego, za prawowitego władcę Rzeczypospolitej.

We Francji Henryk nie okazywał dużo większego zainteresowania sprawami państwa niż w Polsce, pozostawiając rządzenie w rękach Katarzyny. W 1589 r. Katarzyna zmarła na zapalenie opłucnej, zaś pół roku później Henryk został zamordowany. A mógł zostać w Polsce! Nagłą śmierć swego byłego monarchy polska szlachta uznała za kolejny dowód swej cywilizacyjnej wyższości nad Francuzami. Henryk III, jak to parę wieków później skwitował prof. Janusz Tazbir, „w Polsce mógłby może umrzeć z nudów, ale nigdy od «kozika».”[14]

Na Henryku III skończyła się dynastia Walezjuszy, po której panowanie we Francji objęli Burbonowie – z początku mniej od swoich poprzedników przekonani do widelców. Ludwik XIV (pan. 1643–1715) do końca życia wolał konserwatywnie jeść palcami. Z widelcem oswoił się dopiero jego prawnuk i następca Ludwik XV (pan. 1715–1774). W ogóle w całej Europie oswajanie się z widelcem było długim, stopniowym procesem. Tym, co mogło się przyczynić do jego przyśpieszenia, była rosnąca popularność innej nowinki rodem z Włoch, a mianowicie: makaronu. Bardziej tradycyjne przysmaki można było jeść palcami, ale akurat makaron – zwłaszcza taki długi, cienki i śliski od omasty – łatwiej było nawinąć sobie na widelec. O tym, że Włosi od dawna jadali makaron w ten właśnie sposób, świadczy na przykład powieść XIV-wiecznego pisarza Franca Sacchettiego, w której pojawia się opis zawodów w jedzeniu makaronu na czas.

Noddo zaczął mieszać makaron, nawijać go i połykać; zdążył już pożreć sześć kęsów, kiedy Giovanni swój pierwszy miał dopiero na widelcu, a widząc jak bucha z niego para, nie odważył się jeszcze włożyć go do ust.
Franco Sacchetti: Il Trecentonovelle, Liberliber.it, 1999, s. 136
Noddo comincia a raguazzare i maccheroni, avviluppa, e caccia giú; e n’avea già mandati sei bocconi giú, che Giovanni avea ancora il primo boccone su la forchetta, e non ardiva, veggendolo molto fumicare, appressarlosi alla bocca.

Tekst oryginalny:
Noddo comincia a raguazzare i maccheroni, avviluppa, e caccia giú; e n’avea già mandati sei bocconi giú, che Giovanni avea ancora il primo boccone su la forchetta, e non ardiva, veggendolo molto fumicare, appressarlosi alla bocca.
Włoch jedzący makaron palcami
Mal. Luca Giordano (ok. 1660)

Tylko że tu mam zagwozdkę: na potwierdzenie tezy o wspólnej historii widelca i makaronu chciałem znaleźć też jakieś przykłady ikonograficzne, a tymczasem ze wszystkich obrazów z epoki nowożytnej przedstawiających ludzi jedzących makaron udało mi się znaleźć tylko takie, na których makaron jest chwytany palcami! Wydaje się jednak, że malowidła te przedstawiają głównie chłopów lub biedotę miejską. Być może motyw biedaka łapczywie obżerającego się garściami makaronu, był dla dawnych malarzy ciekawszy niż szlachta elegancko nawijająca makaron na widelce?

W XVIII w. widelec zaczął ewoluować. Z dwóch ząbków zrobiły się trzy, a później nawet cztery. Do tego ząbki zaokrągliły się, żeby ułatwić nie tylko nabijanie, ale też nabieranie jedzenia, a ich końce nieco się stępiły, aby zmniejszyć ryzyko skaleczenia. W XIX w. pojawiły się przeróżne widelce i widelczyki specjalistyczne – do ryb, do ostryg, serów i deserów. Zaczęły też wyrastać różnice w widelcowej etykiecie: jedni kładki widelce na stole ząbkami w dół (po francusku), inni – ząbkami do góry (po angielsku); jedni trzymali nóż w prawej, a widelec w lewej ręce, inni zaś ciągle przekładali ten ostatni z ręki do ręki (jak do tej pory robią Amerykanie).

Widelcowe trendy w żadnej mierze nie omijały Polski. Choć nawet w połowie XX w. etnografowie notowali, iż wśród polskich górali widelec był „akcesorium dogodnym, ale jeszcze nie koniecznym” i mógł służyć na przykład do nakładania wędliny na kromkę chleba – ale już nie bezpośrednio do ust – a poza tym budził obawy, „aby nie wyżgać komu oczu widłami”.[15]

Ostatecznie widelec stał się symbolem całej tak zwanej cywilizacji zachodniej, a umiejętność posługiwania się nim jest nadal wyznacznikiem towarzyskiej ogłady. Jako przyrząd jednoznacznie kojarzący się z jedzeniem trafił do map i znaków drogowych na oznaczenie jadłodajni, nie mówiąc już o tym, że znalazł się w tytułach książek, filmów oraz blogów o tematyce kulinarnej.

Przypisy

  1. Emmanuel Henri Victurien de Noailles: Henri de Valois et la Pologne en 1572, t. 2, Paris: M. Lévy Frères, 1867, s. 441–474
  2. Olivia Parizot: Un noble au service d’un art : l’écuyer tranchant en Espagne et en Italie à la fin du Moyen Âge, w: Pascal Brioist, Florent Quellier: La table de la Renaissance: Le mythe italien, Presses Universitaires de Rennes, Presses Universitaires François-Rabelais, 2018, s. 145–148
  3. Lida Korczak: Wieki średnie, w: Andrzej Chwalba: Obyczaje w Polsce: Od średniowiecza do czasów współczesnych, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2004, s. 62
  4. Loïc Bienassis, Antonella Campanini: La reine à la fourchette et autres histoires : Ce que la table française emprunta à l’Italie : analyse crytique d’un mythe, w: Pascal Brioist, Florent Quellier: La table de la Renaissance: Le mythe italien, Presses Universitaires de Rennes, Presses Universitaires François-Rabelais, 2018, s. 38–39
  5. Kathleen Long: Dining with the Hermaphrodites: Courtly Excess and Dietary Manuals in Early Modern France, w: Folger Shakespeare Library, Washington, DC: 10 marca 2020
  6. Tadeusz Przypkowski: Łyżka za cholewą, a widelec na stole…, w: Przekrój, nr 1514, Kraków: 1974, s. 11
  7. Wyprawa królewnej Katarzyny księżnej finlandzkiej, w: Aleksander Przeździecki: Jagiellonki polskie w XVI. wieku, t. III, Kraków: Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego, 1868, s. 315
  8. Dariusz Niemiec, Paulina Oszajca: Renesansowe sztućce podarowane Erazmowi z Rotterdamu przez opata mogilskiego Erazma Ciołka dziełem augsburskiego mistrza Daniela Hopfera?, w: Marcin Starzyński, Dariusz Tabor: Dzieje i kultura cystersów w Polsce, t. 2, Kraków: Uniwersytet Papieski Jana Pawła II, 2018, s. 211-225, 622–638
  9. Henrykowe itineraria rozrysowałem na podstawie następujących źródeł:
  10. Evelyn Korsch: Diplomatic Gifts on Henri III’s Visit to Venice in 1574, w: Studies in the Decorative Arts, 15, University of Rhode Island, 2007, s. 83–113
  11. Marie Viallon: Les honneurs de Venise à Henri de Valois, roi de France et de Pologne, w: The Fifty-Sixth Annual Meeting of the Renaissance Society of America, Venice: 8–10 kwietnia 2010
  12. Carolin C. Young: The Soup that Went into the Tureen: Connecting the Dots between Food and Material Culture, w: Mark McWilliams: Food & Material Culture: Proceedings of the Oxford Symposium on Food and Cookery 2013, Devon: Prospect Books, 2014, s. 43–44
  13. Beth Harris, Steven Zucker: Paolo Veronese, Feast in the House of Levi, w: Smarthistory, 10 grudnia 2015
  14. Janusz Tazbir: W Polsce król może spać bezpiecznie, w: Przegląd Historyczny, 81/3–4, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, 1990, s. 450
  15. Zofia Szromba-Rysowa: Przy wspólnym stole: Z obyczajowości współczesnej wsi karpackiej, Wrocław: Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1988, s. 69

Bibliografia

Włoszka jedząca polentę widelcem o trzech ząbkach
Mal. Giandomenico Tiepolo (1757)


◀️ Poprzedni 📜 Spis wpisów Następny ▶️
⏮️ Pierwszy 🎲 Losowy wpis Najnowszy ⏭️